Przyjechał do Moskwy osiem dni temu.
Od ośmiu dni samotnie przemierzał
ulice podziwiając piękno miasta.
Myślał.
Myślał o żonie, o synku, o dziecku
które ma przyjść na świat.
O dziecku, które do niedawna miało
być jego.
Ale nie będzie.
Kamila przyznała się, że puściła
go kantem.
Odszedł, bo nie potrafił dłużnej na
nią patrzeć.
Prosiła, żeby został, żeby jej
wybaczył, żeby dalej byli rodziną.
Za bardzo go zraniła.
Zwyczajnie zbyt mocno ją kochał, by
móc zapomnieć.
Nigdy nie czuł się tak upokorzony i
zmieszany z błotem. Starał się, harował jak wół, wylewał z
siebie siódme poty na treningach tylko po to, by ona miała
wszystko. By nigdy niczego jej nie zabrakło. By była szczęśliwa.
Zapomniał tylko, że pieniądze
szczęścia nie dają. Kamila miała ich pod dostatkiem, tylko jego
zawsze brakowało przy jej boku.
Tak, doskonale zdawał sobie sprawę,
że to przez niego, jego żona szukała odrobiny uczuć w ramionach
innego mężczyzny.
I ta świadomość wcale nie sprawiała,
że czuł się lepiej.
Zjebał sprawę.
Spierdolił wszystko.
Przetarł twarz szorstkimi dłońmi i
rozejrzał się po swoim M4. Salon z aneksem kuchennym urządzony w
czerwono-szarych kolorach wcale nie poprawił mu humoru. Czerwień,
to ulubiony kolor Kamili.
- Cholera – jęknął podnosząc
kubek z zimną już kawą – będę musiał zmienić mieszkanie.
Wstał, przeciągnął się, aż
zatrzeszczały plecy, chwycił swoją treningową torbę i zszedł do
podziemnego garażu.
Trening. Tylko trening. Nie pozostało
mu nic innego prócz siatkówki. Teraz to ona na powrót stanie się
ośrodkiem jego uniwersum.
Siatka, piłka i hektolitry potu, które
może choć odrobinę zmyją z niego poczucie zmarnowanego życia.
***
Biegła za autobusem z nadzieją, że
kierowca okaże jednak serce i się jeszcze zatrzyma.
- Daj spokój, Irma! Tylko
zabrudzisz spodnie - powiedział Makarij odciągając
przyjaciółkę od krawędzi chodnika. - Złapiemy następny
- stanowczo obrócił ją ku sobie.
- Nie mogę jechać następnym!
Umówiłam się z Rubienem. Będzie wściekły jak się znowu
spóźnię.
- W takim razie – urwał na
chwilę przyjmując jedną ze swych chytrych min – ja cię
odwiozę.
- Niby czym? Zaniesiesz mnie na
baranach?
- Nie. Pożyczymy samochód
mojego ojca.
Samochód owszem, pożyczył. O ile
pożyczką można nazwać wyprowadzenie auta z garażu bez
uprzedniego poinformowania o tym właściciela.
Nie spieszył się. Poza tym Irmina nie
pozwoliłaby mu jechać więcej niż dopuszcza ustawa.
„Kobieta z zasadami” zwykł mawiać
jego ojciec. „Taka poukładałaby ci życie.”
Uśmiechnął się pod nosem.
Sęk w tym tatulku, że ja chcę
tego poukładania aż za bardzo.
Irmina jak zwykle korzystając z wolnej
chwili zatopiła nos w książce. Nie musiał patrzeć na okładkę
by wiedzieć co znowu męczy jego przyjaciółka. Te pożółkłe i
poplamione kawą i herbatą kartki starego egzemplarza „Wichrowych
wzgórz” rozpoznałby już nawet chyba po zapachu. Zwłaszcza, że
pachniały tak jak ona – owocowo. Zazwyczaj arbuzem, albo
truskawkami.
Starając się nie dostać rozbieżnego
zeza patrzył na drogę, lecz co chwila zerkał na nią ukradkiem.
Mokry sweter z włóczki wyciągnął się w dół pod własnym
ciężarem odsłaniając smukłe, lekko opalone ramiona, a misternie
prostowane włosy znowu odzyskiwały wolność kręcąc się we
wszystkie strony.
Była taka krucha i subtelna. I na
dobrą sprawę chyba nie miała pojęcia jak działa na
facetów. A w szczególności jak działa na niego.
Z trudem oderwał od niej swoje
spojrzenie.
Poznali się dziewięć lat temu na
próbach do szkolnego przedstawienia. Ona grała Julię, a on
przygotowywał dekoracje.
I już wtedy, mimo że mieli dopiero po
dwanaście lat miał wrażenie, że patrzy na najśliczniejszą
dziewczynę w Moskwie. Ba, co on plecie! Na całej Ziemi nie ma
takiej dziewczyny jak Irmina.
Urzekły go kasztanowe loki i duże,
brązowe (a w pochmurne dni – takie jak ten – prawie czarne) oczy
i pełne, aczkolwiek delikatne malinowe wargi.
Znajomość zaczęła się naprawdę
niewinnie. Kilka dziecinnych rozmów, kilka wspólnych spacerów ze
szkoły, gdy okazało się, że mieszka kilka ulic od niej.
A później nie potrafił odstąpić
jej na krok. Uzależnił się już jako dwunastolatek. I dalej jest
uzależniony. Jak od najsłodszego narkotyku.
Kiedy weszli w wiek pierwszych związków
miliony razy próbował jej powiedzieć co do niej czuje. Miliony
razy też tchórzył w ostatniej chwili.
A kiedy zakochała się po raz pierwszy
i znalazła chłopaka miał wrażenie, że serce rwie mu się na
strzępy. Powtórzyło się to jeszcze dwa razy. Mimo to do tej pory
zgrywa najlepszego kumpla od dziecka.
Jak na razie tak jest dobrze –
powtórzył sobie po raz enty zaciskając pięści na kierownicy.
Podwiózł ją pod same drzwi. Jak
zwykle na pożegnanie przybił jej piątkę, a ona obdarowała go
jednym ze swych najpiękniejszych uśmiechów.
Również to zrobił. Szkoda, że ten
uśmiech nie dosięgnął jego szarych oczu.
- Albo ty jesteś ślepa Irma,
albo udajesz, że nie masz pojęcia co do ciebie czuję -
mruknął pod nosem, kiedy zamknęły się za nią drzwi ojcowego
samochodu.
***
Wbiegła na halę pewna, że Rubien i
tak będzie miał pretensje, mimo tego, że jest cztery minuty przed
umówionym czasem.
Lubiła swojego ojczyma, ale jego
przesadne przywiązanie do punktualności potrafiło doprowadzić
człowieka do szału.
Jej matka wyszła ponownie za mąż,
kiedy Irmina miała dziesięć lat. Wtedy też przeprowadziły się z
Petersburga do Moskwy, gdzie Rubien Tokarev miał swój dom i firmę.
Pięć lat po ślubie doczekała się
młodszej siostry – Wiery, a trzy lata później brata –
Konstantina.
Po narodzinach najmłodszego członka
rodziny państwo Tokarevowie wraz z dziećmi postanowili
przeprowadzić się do Urengoju, gdzie Rubien miał objąć posadę
prezesa tamtejszego klubu.
Z racji tego, że Irmina była już
dorosła, postanowiła zostać w stolicy i rozpoczęła studia
dziennikarskie na Uniwersytecie Moskiewskim.
Od tamtej pory radzi sobie sama, od
czasu do czasu odwiedzając matkę i rodzeństwo w ich nowym,
wspaniałym domu na przedmieściach, gdzie gości kicz i przepych.
Za każdym razem, gdy tam jest,
powtarza sobie w myślach, że milion razy bardziej woli swoją
skromną moskiewską kawalerkę niż ten wycackany w badziewiu
pałacyk.
Przyspieszyła kroku uświadamiając
sobie, że od dobrej chwili stoi w miejscu, mimo że powinna już
czekać pod drzwiami gabinetu ojczyma.
Pchnęła z całej siły wielkie
metalowe drzwi upstrzone wielkim napisem „Tylko dla pracowników”,
a z ich drugiej strony wydobył się bolesny dla uszu jęk.
Otworzyła szeroko oczy ze dziwienia,
kiedy dotarło do niej, że właśnie przed chwilą rozwaliła komuś
czoło. Ostrożnie, gotowa na atak furii lub serię przekleństw
skierowaną pod jej adresem wychyliła nos za klamkę.
Na podłodze leżał mężczyzna o
krótkich, ciemawych włosach i niezwykle długich i lekko żylastych
kończynach.
- Słodka mamo, nic panu nie
jest? - klęknęła obok niego wyciągając z torby chusteczki
higieniczne. Tak na wszelki wypadek, gdyby poleciała krew.
A nienawidziła widoku i zapachu krwi
najbardziej na świecie (no, może jeszcze bardziej od krwi
nienawidziła oliwek, ale to już mniej istotne).
Mężczyzna dopiero po chwili
zdecydował się na zabranie rąk z twarzy i poprzestaniu na
zwijaniu się w kłębek na posadzce. Popatrzył przed siebie, jakby nie do
końca zrozumiał co powiedziała.
Kolejna złota zdobycz Rubiena?
Rozglądał się dookoła przez chwilę
w milczeniu, do momentu gdy postanowił jednak zebrać się z
podłogi. Przyjął jej wyciągniętą dłoń i dźwignął się do
góry.
- Nie mam pojęcia co powiedziałaś,
ale mam nadzieję, że przynajmniej jest ci przykro – odwrócił
się na pięcie i zgrabnie ją wyminął kierując się ku felernym
drzwiom.
Matko kochana! Toż to Polak!
Już miała się odezwać, kiedy z
drugiego końca korytarza dobiegło ją wołanie ojczyma.
- Irmina! Czy ty naprawdę nie
wiesz, że skoro umawiam się z tobą o piętnastej, to oczekuję
ciebie właśnie o piętnastej i ani minuty później?
Zerknęła przez ramię w stronę
pokrzywdzonego mężczyzny, ale ten właśnie znikał za progiem.
On również odwrócił się na
sekundę.
I przez tę krótką chwilę spotkały
się ich spojrzenia.
A obraz jego lazurowych oczu już nigdy
nie miał jej dać spokoju.
***
Szedł przez parking pocierając ręką
obolałe czoło. Będzie miał guza jak nic!
Mimo wszystko uśmiechał się pod
nosem.
Irmina.
Na imię jej Irmina.
Wsiadł do samochodu dalej powtarzając w myślach jej imię.
- Skup się na drodze, baranie! - skarcił się na głos i przetarł
oczy.
Nawet nie wiedział kiedy, a znalazł się pod swoim mieszkaniem.
Zostawił auto w garażu i wszedł na górę.
Klucze rzucił na stolik w korytarzu i nie ściągając nawet kurtki
usiadł na kanapie.
Zamknął oczy.
Pod jego powiekami od razu zatańczyły jej kasztanowe loki.
Tuż po nich przypomniał sobie, jak nerwowo poruszały się jej
kuszące wargi.
Na koniec jego pamięć podsunęła mu obraz jej lekko wystraszonych,
jak też płonących iskierką ciekawości niemal czarnych oczu.
Na imię jej Irmina.
W tym momencie coś go ukuło. Coś zmąciło spokój jego myśli.
Kasztanowe loki zastąpiły proste blond włosy, malinowe usta
zmieniły się w wąskie lekko różowe wargi, a czerń oczu zblakła
i pozieleniała.
Kamila.
Zerwał się na równe nogi.
Masz żonę. Jeszcze. Oficjalnie, w świetle prawa wciąż masz żonę.
Opamiętaj się, Winiarski.
Zostanę na dłużej, obiecuję :D
OdpowiedzUsuńMichał Michał Michał *.*
OdpowiedzUsuńCzytam i czytać będę.
Ciekawie się zapowiada, ahh te loki ;))
Sama mam , ale niestety blond (:
Michal *0*
OdpowiedzUsuńzostaje na dluzej ;))
Pozdruffky ;)