Ekhm.

Fikcja! To tylko i wyłącznie fikcja! Wymysł mojej upośledzonej głowy, nic więcej. Poważnie.

czwartek, 20 lutego 2014

Pierwszy.

Przyjechał do Moskwy osiem dni temu.
Od ośmiu dni samotnie przemierzał ulice podziwiając piękno miasta.
Myślał.
Myślał o żonie, o synku, o dziecku które ma przyjść na świat.
O dziecku, które do niedawna miało być jego.
Ale nie będzie.
Kamila przyznała się, że puściła go kantem.
Odszedł, bo nie potrafił dłużnej na nią patrzeć.
Prosiła, żeby został, żeby jej wybaczył, żeby dalej byli rodziną.

Za bardzo go zraniła.

Zwyczajnie zbyt mocno ją kochał, by móc zapomnieć.

Nigdy nie czuł się tak upokorzony i zmieszany z błotem. Starał się, harował jak wół, wylewał z siebie siódme poty na treningach tylko po to, by ona miała wszystko. By nigdy niczego jej nie zabrakło. By była szczęśliwa.

Zapomniał tylko, że pieniądze szczęścia nie dają. Kamila miała ich pod dostatkiem, tylko jego zawsze brakowało przy jej boku.

Tak, doskonale zdawał sobie sprawę, że to przez niego, jego żona szukała odrobiny uczuć w ramionach innego mężczyzny.
I ta świadomość wcale nie sprawiała, że czuł się lepiej.

Zjebał sprawę.
Spierdolił wszystko.

Przetarł twarz szorstkimi dłońmi i rozejrzał się po swoim M4. Salon z aneksem kuchennym urządzony w czerwono-szarych kolorach wcale nie poprawił mu humoru. Czerwień, to ulubiony kolor Kamili.

- Cholera – jęknął podnosząc kubek z zimną już kawą – będę musiał zmienić mieszkanie.
Wstał, przeciągnął się, aż zatrzeszczały plecy, chwycił swoją treningową torbę i zszedł do podziemnego garażu.

Trening. Tylko trening. Nie pozostało mu nic innego prócz siatkówki. Teraz to ona na powrót stanie się ośrodkiem jego uniwersum.
Siatka, piłka i hektolitry potu, które może choć odrobinę zmyją z niego poczucie zmarnowanego życia.

***

Biegła za autobusem z nadzieją, że kierowca okaże jednak serce i się jeszcze zatrzyma.

Daj spokój, Irma! Tylko zabrudzisz spodnie - powiedział Makarij odciągając przyjaciółkę od krawędzi chodnika. - Złapiemy następny - stanowczo obrócił ją ku sobie.
Nie mogę jechać następnym! Umówiłam się z Rubienem. Będzie wściekły jak się znowu spóźnię.
- W takim razie – urwał na chwilę przyjmując jedną ze swych chytrych min – ja cię odwiozę.
Niby czym? Zaniesiesz mnie na baranach?
- Nie. Pożyczymy samochód mojego ojca.

Samochód owszem, pożyczył. O ile pożyczką można nazwać wyprowadzenie auta z garażu bez uprzedniego poinformowania o tym właściciela.

Nie spieszył się. Poza tym Irmina nie pozwoliłaby mu jechać więcej niż dopuszcza ustawa.
„Kobieta z zasadami” zwykł mawiać jego ojciec. „Taka poukładałaby ci życie.”
Uśmiechnął się pod nosem.
Sęk w tym tatulku, że ja chcę tego poukładania aż za bardzo.

Irmina jak zwykle korzystając z wolnej chwili zatopiła nos w książce. Nie musiał patrzeć na okładkę by wiedzieć co znowu męczy jego przyjaciółka. Te pożółkłe i poplamione kawą i herbatą kartki starego egzemplarza „Wichrowych wzgórz” rozpoznałby już nawet chyba po zapachu. Zwłaszcza, że pachniały tak jak ona – owocowo. Zazwyczaj arbuzem, albo truskawkami.

Starając się nie dostać rozbieżnego zeza patrzył na drogę, lecz co chwila zerkał na nią ukradkiem. Mokry sweter z włóczki wyciągnął się w dół pod własnym ciężarem odsłaniając smukłe, lekko opalone ramiona, a misternie prostowane włosy znowu odzyskiwały wolność kręcąc się we wszystkie strony.

Była taka krucha i subtelna. I na dobrą sprawę chyba nie miała pojęcia jak działa na facetów. A w szczególności jak działa na niego.
Z trudem oderwał od niej swoje spojrzenie.

Poznali się dziewięć lat temu na próbach do szkolnego przedstawienia. Ona grała Julię, a on przygotowywał dekoracje.
I już wtedy, mimo że mieli dopiero po dwanaście lat miał wrażenie, że patrzy na najśliczniejszą dziewczynę w Moskwie. Ba, co on plecie! Na całej Ziemi nie ma takiej dziewczyny jak Irmina.
Urzekły go kasztanowe loki i duże, brązowe (a w pochmurne dni – takie jak ten – prawie czarne) oczy i pełne, aczkolwiek delikatne malinowe wargi.
Znajomość zaczęła się naprawdę niewinnie. Kilka dziecinnych rozmów, kilka wspólnych spacerów ze szkoły, gdy okazało się, że mieszka kilka ulic od niej.
A później nie potrafił odstąpić jej na krok. Uzależnił się już jako dwunastolatek. I dalej jest uzależniony. Jak od najsłodszego narkotyku.

Kiedy weszli w wiek pierwszych związków miliony razy próbował jej powiedzieć co do niej czuje. Miliony razy też tchórzył w ostatniej chwili.
A kiedy zakochała się po raz pierwszy i znalazła chłopaka miał wrażenie, że serce rwie mu się na strzępy. Powtórzyło się to jeszcze dwa razy. Mimo to do tej pory zgrywa najlepszego kumpla od dziecka.
Jak na razie tak jest dobrze – powtórzył sobie po raz enty zaciskając pięści na kierownicy.

Podwiózł ją pod same drzwi. Jak zwykle na pożegnanie przybił jej piątkę, a ona obdarowała go jednym ze swych najpiękniejszych uśmiechów.
Również to zrobił. Szkoda, że ten uśmiech nie dosięgnął jego szarych oczu.

Albo ty jesteś ślepa Irma, albo udajesz, że nie masz pojęcia co do ciebie czuję - mruknął pod nosem, kiedy zamknęły się za nią drzwi ojcowego samochodu.

***

Wbiegła na halę pewna, że Rubien i tak będzie miał pretensje, mimo tego, że jest cztery minuty przed umówionym czasem.
Lubiła swojego ojczyma, ale jego przesadne przywiązanie do punktualności potrafiło doprowadzić człowieka do szału.

Jej matka wyszła ponownie za mąż, kiedy Irmina miała dziesięć lat. Wtedy też przeprowadziły się z Petersburga do Moskwy, gdzie Rubien Tokarev miał swój dom i firmę.
Pięć lat po ślubie doczekała się młodszej siostry – Wiery, a trzy lata później brata – Konstantina.
Po narodzinach najmłodszego członka rodziny państwo Tokarevowie wraz z dziećmi postanowili przeprowadzić się do Urengoju, gdzie Rubien miał objąć posadę prezesa tamtejszego klubu.

Z racji tego, że Irmina była już dorosła, postanowiła zostać w stolicy i rozpoczęła studia dziennikarskie na Uniwersytecie Moskiewskim.

Od tamtej pory radzi sobie sama, od czasu do czasu odwiedzając matkę i rodzeństwo w ich nowym, wspaniałym domu na przedmieściach, gdzie gości kicz i przepych.
Za każdym razem, gdy tam jest, powtarza sobie w myślach, że milion razy bardziej woli swoją skromną moskiewską kawalerkę niż ten wycackany w badziewiu pałacyk.

Przyspieszyła kroku uświadamiając sobie, że od dobrej chwili stoi w miejscu, mimo że powinna już czekać pod drzwiami gabinetu ojczyma.
Pchnęła z całej siły wielkie metalowe drzwi upstrzone wielkim napisem „Tylko dla pracowników”, a z ich drugiej strony wydobył się bolesny dla uszu jęk.
Otworzyła szeroko oczy ze dziwienia, kiedy dotarło do niej, że właśnie przed chwilą rozwaliła komuś czoło. Ostrożnie, gotowa na atak furii lub serię przekleństw skierowaną pod jej adresem wychyliła nos za klamkę.

Na podłodze leżał mężczyzna o krótkich, ciemawych włosach i niezwykle długich i lekko żylastych kończynach.
Słodka mamo, nic panu nie jest? - klęknęła obok niego wyciągając z torby chusteczki higieniczne. Tak na wszelki wypadek, gdyby poleciała krew. 
A nienawidziła widoku i zapachu krwi najbardziej na świecie (no, może jeszcze bardziej od krwi nienawidziła oliwek, ale to już mniej istotne).
Mężczyzna dopiero po chwili zdecydował się na zabranie rąk z twarzy i poprzestaniu na zwijaniu się w kłębek na posadzce. Popatrzył przed siebie, jakby nie do końca zrozumiał co powiedziała.

Kolejna złota zdobycz Rubiena?

Rozglądał się dookoła przez chwilę w milczeniu, do momentu gdy postanowił jednak zebrać się z podłogi. Przyjął jej wyciągniętą dłoń i dźwignął się do góry.
- Nie mam pojęcia co powiedziałaś, ale mam nadzieję, że przynajmniej jest ci przykro – odwrócił się na pięcie i zgrabnie ją wyminął kierując się ku felernym drzwiom.

Matko kochana! Toż to Polak!
Już miała się odezwać, kiedy z drugiego końca korytarza dobiegło ją wołanie ojczyma.
Irmina! Czy ty naprawdę nie wiesz, że skoro umawiam się z tobą o piętnastej, to oczekuję ciebie właśnie o piętnastej i ani minuty później?

Zerknęła przez ramię w stronę pokrzywdzonego mężczyzny, ale ten właśnie znikał za progiem.
On również odwrócił się na sekundę.
I przez tę krótką chwilę spotkały się ich spojrzenia.
A obraz jego lazurowych oczu już nigdy nie miał jej dać spokoju.


***


Szedł przez parking pocierając ręką obolałe czoło. Będzie miał guza jak nic!
Mimo wszystko uśmiechał się pod nosem.

Irmina.
Na imię jej Irmina.

Wsiadł do samochodu dalej powtarzając w myślach jej imię.
- Skup się na drodze, baranie! - skarcił się na głos i przetarł oczy.

Nawet nie wiedział kiedy, a znalazł się pod swoim mieszkaniem. Zostawił auto w garażu i wszedł na górę.
Klucze rzucił na stolik w korytarzu i nie ściągając nawet kurtki usiadł na kanapie.
Zamknął oczy.
Pod jego powiekami od razu zatańczyły jej kasztanowe loki.
Tuż po nich przypomniał sobie, jak nerwowo poruszały się jej kuszące wargi.
Na koniec jego pamięć podsunęła mu obraz jej lekko wystraszonych, jak też płonących iskierką ciekawości niemal czarnych oczu.
Na imię jej Irmina.

W tym momencie coś go ukuło. Coś zmąciło spokój jego myśli. Kasztanowe loki zastąpiły proste blond włosy, malinowe usta zmieniły się w wąskie lekko różowe wargi, a czerń oczu zblakła i pozieleniała.
Kamila.

Zerwał się na równe nogi.
Masz żonę. Jeszcze. Oficjalnie, w świetle prawa wciąż masz żonę.

Opamiętaj się, Winiarski.

3 komentarze:

  1. Zostanę na dłużej, obiecuję :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Michał Michał Michał *.*
    Czytam i czytać będę.
    Ciekawie się zapowiada, ahh te loki ;))
    Sama mam , ale niestety blond (:

    OdpowiedzUsuń
  3. Michal *0*
    zostaje na dluzej ;))
    Pozdruffky ;)

    OdpowiedzUsuń

O mnie

Moje zdjęcie
prawie sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, piwne oczy, ciemne włosy i kilka piegów.

sezamie otwórz się.

see me