Ekhm.

Fikcja! To tylko i wyłącznie fikcja! Wymysł mojej upośledzonej głowy, nic więcej. Poważnie.

piątek, 21 lutego 2014

Drugi

Kochała Moskwę jesienią najbardziej. Żółte i czerwone liście napawały ją wewnętrznym ciepłem. Nawet siąpiący zimny deszcz, który już dawno przemoczył jej kurtkę wydawał się przyjemny. Roześmiała się cichutko, kiedy powiew wiatru zmiótł liście z konarów, które opadając na chodnik zatańczyły wdzięcznie między kroplami.
Tak, moskiewska jesień jest najpiękniejsza.

Nucąc pod nosem jedną ze swych ulubionych piosenek otworzyła drzwi od klatki. Przeskakując po dwa stopnie wspięła się szybko na trzecie piętro. Z lekką ulgą przekręciła klucz w zamku i wślizgnęła się do swojego mieszkania.
Może i październik jest pięknym miesiącem, ale to nie zmienia faktu, że nawet jej ziąb dał się we znaki.

Mała kawalerka w jednej z tańszych dzielnic Moskwy. Urządzona skromnie, po studencku.
Pokój połączony aneksem z niewielką kuchnią plus”czerwona” łazienka mieszcząca zaledwie umywalkę, toaletę, prysznic i pralkę.
„Salono-sypialnio-kuchnia” pomalowana na żółto dodawała otuchy każdego ranka. Rozkładana, wysłużona brązowa wersalka przykryta była jej ulubioną, włochatą narzutą w kolorze écru, a na niej jak na tronie siedział jej najwierniejszy przyjaciel (jeszcze z czasów kołyski) fioletowy hipopotam Jan.
Naprzeciwko wersalki w rogu między ścianą, a mini barkiem oddzielającym kuchnię od części gościnnej, na wąskiej komódce stał niewielki telewizorek, który czasami z nieznanych nikomu powodów lubił gubić kanały. Vis a vis niego, po drugiej stronie przejścia do kuchni stała masywna komoda, a po drugiej stronie pokoju wąska, odrapana szafa.
Na ciemnobrązowych kuchennych meblach stały wszelkie kuchenne przybory, włączając w to starą niemiecką mikrofalówkę i złośliwy toster, który uwielbiał od czasu do czasu wyrzucić kromki chleba na blat lub podłogę. Wejścia do kuchni strzegła kilkunastoletnia biała lodówka z kolorowymi magnesami.
Ot, całe jej wielkie małe królestwo.

Odwiesiła kurtkę na wieszaku przy drzwiach, ściągnęła kalosze i związała skołtunione włosy w kitkę.
Z komody wyciągnęła swój ulubiony szary dres i przebrała się w niego szybko, gdyż poprzednie mokre ciuchy przypominały o sobie nieznośnie wywołując dreszcze.
Zaparzyła sobie zieloną herbatę w swym ulubionym kubku w czerwone słonie i rozsiadła wygodnie na wersalce.

- Cześć Janku – powiedziała kładąc sobie pluszaka na kolanach – co dzisiaj oglądamy? - włączyła telewizor i rozłożyła wygodniej.

Małe pudło zatrzeszczało nieprzyjemnie na dzień dobry i po chwili na ekranie pojawił się prezenter wiadomości. Polityka, sport, pogoda, ot codzienna rutyna.
Kilka razy zmieniła kanał aż w końcu zdecydowała się na jeden z tych o gotowaniu. A nuż widelec w końcu się czegoś nauczy?
A kucharką była straszną. Nawet jajecznica nie wychodziła jej najlepiej. Dlatego też za każdym razem, gdy ktoś ją odwiedzał i nie daj Bóg chciał zjeść obiad od razu dzwoniła do chińskiej knajpy za rogiem lub do pizzerii z drugiej strony ulicy.
Kiedy pulchny kucharz właśnie pokazywał jak przyrządzić proste i szybkie canneloni zaburczało jej w brzuchu. Postanowiła, że tym razem nie będzie obżerać się fast foodami i zrobi sobie tosty.
W tym czasie rozdzwoniła się jej komórka. „Mama dzwoni” wysłużony wyświetlacz mrugał w rytm wibracji.

- Za trzy tygodnie. Weekend. Masz wolny? - usłyszała z drugiej strony nim zdążyła choćby powiedzieć standardowe „halo?”.
- Nie mam pojęcia. Cześć mamo – powiedziała krzywiąc się lekko.
- No tak, cześć, cześć. Słuchaj, Rubien ma do ciebie sprawę. Potrzebuje kilku zdjęć swojej drużyny, zrobisz?
- Mamo, nie jestem fotografem...
- No ale przecież znasz się na tym i masz dobry aparat. Sama ci przecież kupiłam na gwiazdkę. To co, masz wolny czy nie?
- A nie lepiej byłoby gdyby zajął się tym profesjonalista, a nie taka pospolita amatorka jak ja?
- Nie jesteś pospolitą amatorką, tylko bardzo utalentowaną amatorką, co znaczy, że jesteś lepsza od niejednego profesjonalisty.
- Wiesz, że kiedy czegoś chcesz, to nawet potrafisz prawić komplementy, a nie tylko wytykać moje błędy? 
- Irma, proszę Cię, nie zaczynaj znowu. To zrobisz te zdjęcia, czy nie?
- Zrobię, ale nie za darmo. Mieszkanie się samo nie opłaci.
- Będziesz zdzierać pieniądze z własnego ojczyma?
- Sama powiedziałaś, że jestem prawie profesjonalistką. To o której mam być? I Gdzie?
- W sobotę o 9, na hali.
- Będę
- W takim razie do zobaczenia.
- Cześć. Mamo.

Zrezygnowana opadła na kanapę. Nie lubiła, kiedy musiała pracować „na zlecenie” swojej rodziny. Zwłaszcza, jeśli chodziło o drużynę z Urengoju. Dwa lata temu też robiła im zdjęcia i skończyło się to na tym, że o mało nie zatłukła gołymi pięściami dwóch zawodników, bo „efekt końcowy mijał się z ich oczekiwaniami”.

- Jak się bóbki nie potrafią ustawić tak jak się ich prosi, to niech później nie narzekają – mruknęła sama do siebie i ruszyła w stronę tostera.

***

Mimo iż trener kazał im się zjawić przed 9, to trening zaczynali później. Dziś mieli pobawić się odrobinę w modeli, bo przyjeżdżała pani fotograf i miała im zrobić ładne uśmiechnięte zdjęcia.
Super, udawajmy dalej.
Kazali im się ubrać w klubowe stroje, jakiś pan ułozył im włosy, ale tak, żeby wyglądały naturalnie, a jakaś pani przypudrowała im noski.
Jakiś chłopak ustawiał oświetlenie, ktoś inny poprawiał białe prześcieradło na tle którego mieli pozować. Patrząc na to wszystko zdał sobie sprawę, że koledzy z drużyny mieli rację mówiąc, że prezes klubu to straszna sknera i chytrus, skoro szkoda mu było pieniędzy nawet na profesjonalną sesję zdjęciową.

Irmina się spóźnia – powiedział pan prezes krążąc między zawodnikami.

Z upływem czasu zauważył, że coraz więcej rozumie po rosyjsku. Może z mówieniem miał jeszcze spory problem, ale rozumiał praktycznie wszystko. Uśmiechnął się do siebie czując rozlewającą się po brzuchu dumę z własnych osiągnięć.
Poza tym wiedział już kim jest Irmina.
Irmina, ta śliczna brunetka, która miesiąc temu prawie rozwaliła mu głowę.
Od współzawodników dowiedział się, że jest pasierbicą prezesa, mieszka w Moskwie i od czasu do czasu odwiedza rodzinę w Urengoju.
I że ma dopiero dwadzieścia dwa lata.
Za młoda dla ciebie, głupku.

Drzwi do hali otworzyły się szeroko. Przeszła przez nie średniego wzrostu burza loków targając ze sobą aparat, statyw i wielką sportową torbę.
Uśmiechnął się znowu mimo woli, a serce zabiło mu o raz szybciej. Poznał ją od razu.
Irmina.
Zerwał się na równe nogi i podszedł do niej wyciągając rękę po statyw. Nie chciał jej oferować pomocy po rosyjsku. Zwyczajnie nie chciał się zbłaźnić.
- Dziękuję – odpowiedziała PO POLSKU. Przystanął na chwilę z myślą, że się przesłyszał. Obejrzała się za nim.
- Oh, I'm sorry, I mean: thank you. I'm late and I'm polish and... - uśmiechnęła się przepraszająco plotąc bez sensu. Urocza jest, bez kitu! - pomyślał.
- Zrozumiałem za pierwszym razem – zrównał się z nią. Tym razem to ona przystanęła na chwilę.
- Polak?
- A no, Polak – uśmiechnął się delikatnie.
- Irmina, idziesz do cholery, czy nie? - z głębi hali dało się słyszeć głos wściekłego Rubiena.
- Idziemy? - zapytał zabierając jej z ręki dodatkowo statyw. Przytaknęła tylko i ruszyła za nim.

***

Robienie zdjęć to kolejna rzecz, którą naprawdę lubiła. Zazwyczaj cykała fotki zwierzętom, dzieciom, przyrodzie. Ludziom też. Rzadko co prawda, ale jednak. Po dwóch godzinach ustawiania, proszenia i wrzeszczenia (bo mimo że siatkarze, to dorosłe chłopy, to czasami potrafią zachowywać się jak rozwydrzone dzieci) udało się w końcu zakończyć ten cyrk na kółkach.

Usiadła na parkiecie i zaczęła pakować sprzęt, kiedy wyrosły przed nią dwie niezwykle długie i opalone nogi. Spojrzała w górę, a jej oczom ukazała się uśmiechnięta twarz pana Polaka. Wiedziała, że go kojarzy, na pewno z telewizji, ale tak jakby skądś jeszcze. W myślach wzruszyła ramionami. Zdarzyło jej się czasami oglądać mecze siatkówki. A jednak za cholerę nie mogła sobie przypomnieć jak się nazywa.

- Hej – powiedziała unosząc lekko kąciki ust.
- Hej – odpowiedział siadając obok – nie robisz zdjęć z treningu?
- Robię, ale nie tym aparatem – schowała swoje „maleństwo” z pieczołowitą ostrożnością do pokrowca.
-Wiesz, ja tam się na tym kompletnie nie znam, ale za to mój przyjaciel... On to ma bzika na tym punkcie. Dogadalibyście się.
- Serio? - uniosła jedną brew na znak powątpiewania.
-Winiar, na boisko! - wrzasnął trener, a Pan Polak z niezbyt tęgą miną podniósł się na nogi.
- Wiesz? Od miesiąca nie rozmawiałem z nikim po polsku. Miło tak trochę – pomógł jej się podnieść. Słodka mamo! Kiedy tak stali naprzeciwko siebie nie sięgała mu nawet czubkiem głowy do brody!
- No, całkiem sympatycznie.

***

Kiedy kończyli trening jak strzała wbiegł do szatni. Wziął ekspresowy prysznic, spakował torbę i  pognał na halę. Niestety, nigdzie nie dostrzegł Irminy. Miał nadzieję zobaczyć ją jeszcze dzisiaj i chwilę pogawędzić.
Wziął głęboki oddech, wzruszył ramionami i wyszedł na parking.
Przebierając nogami nie rozglądał się na boki. Patrzył przed siebie i kierował się w stronę swojego auta. Nagle, po jego lewej mignęła mu burza kasztanowych loków.

- Nie mamo, nie mogę zostać. Muszę wracać do Moskwy. Makarij na mnie czeka – przypadkiem usłyszał jej rozmowę przez telefon. 
Makarij? Jak nic pewnie jej chłopak.
- Dobra, cześć, przyjadę za tydzień – rozłączyła się. Patrzył chwilę za nią jak idzie w stronę przystanku. Po raz kolejny wzruszył ramionami, kiedy zauwazył, że na parkingowym asfalcie leży fioletowy szalik.

- Irmina! - zawołał, a dziewczyna odwróciła się od razu – czekaj! - wrzucił swoją torbę na tylne siedzenia auta i podszedł do niej. - To twoje? - pokazał jej znalezisko.
- Tak, dziękuję – usmiechnęła się słodko. Osz cholera jasna, zaraz zwariuje od tych usmiechów! - Swoją drogą, skąd znasz moje imię? Nie przypominam sobie żebyś mi się przedstawił.
- Michał – wyciągnął rękę.
- Irmina – ujęła ją lekką, ale stanowczo. Nie wiedząc dlaczego po jego plecach przebiegł przyjemny dreszcz.
- No, to skoro się już znamy może pozwolisz, że odwiozę cię do domu? - zaproponował. Spojrzała na niego bacznie z pytaniem wymalowanym na twarzy. - Mieszkam na przedmieściach Moskwy, podrzucę Cię.
- Skąd...
- Słyszałem jak rozmawiasz z mamą. No chodź.



~~~~ //// ~~~~

Witam. :)
Aj, nawet nie wiecie, jak się cieszę, że ktoś jednak poświęca swój cenny czas i czyta te moje wypociny! Dziękuję, dziękuję, dziękuję! :*
Swoją drogą "drugi" nie wyszedł mi tak jak chciałam. Ale nie ma się co dziwić. Z pisaniem jest jak z gotowaniem, przynajmniej u mnie. Jak coś ugotuję, to mi nie smakuje, a kiedy coś napisze, to mi się znowu nie podoba. ;)
No ale cóż, opinię pozostawiam wam.

Mam do was wieeelką prośbę. Jeśli znajdziecie jakiś błąd (obojętnie jaki: językowy, gramatyczny, interpunkcyjny...) dajcie znać, ok? Poprawię od ręki!

Jeszcze raz dziękuję!

(aśerozpisaam... o.O)

4 komentarze:

  1. Jak można tego nie czytać skoro piszesz o najsłodszym siatkarzu w naszej reprezentacji hmm?
    Noo jak ona się dogada z Krzyśkiem Ignaczakiem a propo aparatów kamer zdjęć itp to Michał w rozmowie może nie dojść do słowa.
    Przyjemnie się czyta... UWIELBIAM GO ~!
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyżby chodziło o Mariusza? Jakoś od razu nasunął mi się na myśl :D Nie mogę się doczekać następnego.
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Opowiadanie super, zostaje na dłużej ;)
    WINIAR *.*
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie http:/no-one-needs-me.blogspot.com/
    Kalora ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Zapraszam , dopiero zaczynam : siatkarzeija.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

O mnie

Moje zdjęcie
prawie sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, piwne oczy, ciemne włosy i kilka piegów.

sezamie otwórz się.

see me